Przy ognisku na samym skraju Łysej Góry siedziały opatowskie czarownice. Było ich cztery: Liguta, Wekselda, Gandwana i Chwiałka. Wszystkie rude, zielonookie, zezowate i rozkrzyczane ponad miarę. Radziły coś wymachując rękami i potrząsając rozczochranymi włosami. Dookoła paliło się wiele ognisk, przy których siedziały przybyłe na sabat czarownice wraz z ich czarcimi kamratami, ale one czekały na swojego kompana - diabła Gunbolta. Przybył wreszcie wyłaniając się z głębi ziemi, która przed chwilą otwarła swoje czeluście. Gunbolt był to potężny diabeł ubrany w długi surdut zdobny w złocone guziki. Diabeł miał muskularne cielsko, długą kozią twarz zdobną zakrzywionymi rogami, krowi ogon wystający spod surduta sprytnie włożył za cholewę prawego buta. Kłaniali mu się wszyscy dookoła z wielką czołobitnością. Czarownice dopadły go uśmiechając się, poprowadziły do ogniska, gdzie czekało go umoszczone siedzisko i piekły się całe stosy żab. Diabeł kiedy już podżarł zdrowo, sapnął i potoczył wokoło wyłupiastymi ślepiami. No co tam u was słychać - zagadnął po chwili. Czarownice jedna przed drugą zaczęły opowiadać, a skarżyć się na ciężkie czasy. Ale najważniejsze zostawiły na koniec. Otóż najbardziej dla nich nienawistna była kolegiata opatowska, a zwłaszcza jej strzeliste wieże. Niejeden raz lecąc na miotłach w noce bezksiężycowe, rozbijały się o jej potężne kopuły, tłukąc się nieznośnie, a Liszka przy okazji wybiła sobie także dwa ostatnie zęby. Poczęły tedy kumotra prosić: zmiećże tę przeklętą kolegiatę raz na zawsze, niech więcej na ziemi nie stoi.
Diabeł zadumał się srodze. Sprawa była nieprosta. Trzeba by było porwać głaz duży a ciężki z Gór Świętokrzyskich, do Opatowa dolecieć i na kolegiatę spuścić. Nie bardzo mu się to uśmiechało, skrzywił się wiec tęgo. Ale wiedźmy jak to baby, nuż diabła przekonywać. I póty go nudziły, aż się diablisko zgodziło. Porwał tedy Gunbolt ciężki głaz górski, rozwinął nietoperzowe skrzydła i począł lecieć w stronę Opatowa. Zrazu leciało mu się dobrze wysoko i lekko. Ale im dalej, tym bardziej głaz mu ciążył i począł mu się wyślizgiwać. Diabeł oddychał coraz ciężej i leciał coraz niżej. Na dodatek wiedział, iż musi do Opatowa dolecieć przed świtem, bo potem moc czartowska nie działa. A noce czerwcowe są przecież krótkie. Poderwał się więc ostatkiem sił do góry i wtedy zobaczył strzeliste wieże opatowskiej kolegiaty. Ucieszył się niezmiernie - już był blisko. Ale na dole w pod opatowskiej wsi na dach kurnika wytoczył się kogut.
Zawsze sprawdzał, czy już świta i czy nie trzeba budzić ze snu rozmamłanych i bałaganiarskich kur. Spojrzał więc w lewo, spojrzał w prawo, dostrzegł pierwsze promyki świtu i rozgłośnie zapiał. W diabła jakby grom uderzył, wypuścił co prędzej głaz z rąk i uciekł w czeluście piekielne, a głaz z głośnym pluskiem spadł na pod opatowskie łąki między kościołem i klasztorem oo Bernardynów a Kolegiatą. I leży tam do dziś, a miejscowi zowią go diabelskim lub czarcim kamieniem.
Waldemar Węglewicz,
przewodnik opatowski